/ 15 stycznia 2023
/ Gdańsk, Europejskie Centrum Solidarności
/ Wieczór dla przyjaciela
/ Wydarzenie w ramach projektu realizowanego przez ECS w rocznicę śmierci prezydenta Pawła Adamowicz, podczas którego podejmuje są tematy ważne dla wspólnoty

Szanowne Słuchaczki, Szanowni Słuchacze

Coraz częściej w wystąpieniach publicznych osoba przemawiająca, zwracając się do innych, używa zwrotu „Polki i Polacy”. Mnie się taka miniinwokacja podoba. A jednocześnie (może dlatego, że zajmuję się terapią rodzin) kusi mnie, by tę frazę przekształcać w zwrot „Szanowni Państwo Polscy” (Polscy przez duże „P”). Państwo Polscy są skłóceni, niekiedy wręcz do poziomu destruktywnej nienawiści, ale przecież – przynajmniej na poziomie metaforycznym i systemowym – w pewnym sensie jesteśmy rodziną Polskich (przez duże „P”).

I druga refleksja wstępna: takie są teraz czasy, że coraz częściej na poważne i uroczyste spotkania zapraszani są psychoterapeuci. Nieraz się zastanawiałem nad przyczynami tego (skądinąd schlebiającego mi) zjawiska. I moja robocza hipoteza jest następująca: państwo Polscy potrzebują refleksji nie tylko nad tym, co się dzieje w otaczającym nas świecie, ale także nad tym, co – z powodu tego, co dookoła – dzieje się w nich, czyli u Państwa Polskich. W tym kontekście zamierzam podzielić się swoimi refleksjami na temat jednego z najważniejszych stanów ludzkiej psychiki: nadziei.
Z nadzieją, że moje słowa przydadzą się Państwu. Państwu Polskim.

* * *

Punktem wyjścia dla tych rozważań będzie klasyczny, zapewne wszystkim Państwu znany dowcip: oto ktoś wnosi modły błagalne do Boga o wygraną na loterii. I słyszy głos zza chmur: „Daj mi szansę. Kup los”.

Gdyby ten dowcip sproblematyzować w kontekście nadziei, to pojawiają się następujące dwa zagadnienia: Po pierwsze: na czym ma polegać owo kupienie losu? A więc, jaka jest rola osoby szukającej nadziei. I po drugie: co to za loteria, a więc, czego dotyczy wygrana? Innymi słowy, co ma być tą nadzieją.

Postaram się o tym opowiedzieć, skupiając się na tych dwóch, wydawałoby się, banalnych okolicznościach dotyczących nadziei.

A więc po pierwsze: jaka nadzieja?
Nadzieja nie ma być stanem biernym, pasywnym. Ta osoba, która zwraca się do Boga o wygraną, dostaje od Niego zasadniczą, fundamentalną wskazówkę: stwórz warunki czyniące nadzieję realną. Działaj.

Starsi z Państwa zapewne pamiętają takie powiedzenie rodem z peerelu: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Dziś popularna jest – a dla wielu: wygodna – teza, jakobyśmy byli „tylko pionkiem w grze wielkich”. Albo: przyglądamy się temu, co się dzieje i chowamy się w pseudofilozoficznej i z gruntu bałamutnej tezie „jakoś to będzie”.
Takiemu myśleniu sprzyjają media społecznościowe, promujące bezmyślność i bezkarnie rozprzestrzeniającą się agresję. W ten sposób zbliżamy się do nadziei lękowej i biernej, a wówczas już tylko jeden krok do apatii psychicznej. Tymczasem nadzieja nie powinna sprowadzać się do przyglądania się, co też nam zgotuje przyszłość. Bo wprawdzie zaiste: JAKOŚ to będzie, a my światem nie zarządzamy, ale jeśli będziemy bierni, jeśli zrezygnujemy z własnej podmiotowości, to taki stan nas osłabi, a dobra nie przybędzie. Zaś nadzieja zdegraduje nas do cynicznego sceptycyzmu.

A zatem nadzieja powinna być czynna. Ten ma sensowną nadzieję, kto ma włączony w swoją psychikę jeden z najważniejszych czynników dojrzałej osobowości: poczucie sprawczości. Poczucie sprawczości – wielokrotnie na to zwracałem uwagę – to czynnik pozytywnie sprzężony ze zdrowiem psychicznym i fizycznym. Poczucie sprawczości nie ma być szczególną wersją dziecinnej omnipotencji: „wszystko ode mnie zależy”. Ale jest swego rodzaju refleksyjnym stanem psychicznym. Nastawieniem doceniającym wpływ jednostki na to, co się dzieje dookoła. I ten wpływ – w zależności od kontekstu społecznego – jest obiektywnie rzecz biorąc – potencjalnie większy lub mniejszy. Ale samo subiektywne poczucie sprawczości już nie będzie zależało od okoliczności obiektywnych. Będzie zależało od osobistego odczucia i przeżywania: mam wpływ na to, co się dzieje. Tak więc warunkiem dojrzałej nadziei jest właśnie to poczucie wpływu, poczucie sprawczości.

Rozważając kwestię aktywnej nadziei, warto zauważyć, że ma ona swój wymiar emocjonalny i racjonalny. Coś się dzieje, reagujemy emocjonalnie, a potem pojawia się czas na refleksję. Ta pogłębiona refleksja ochroni nas od narcystycznego czy maniakalnego wyobrażenia, że wszystko od nas zależy. Nadzieja nie powinna być zatem jedynie jakąś reakcją uczuciową, powinna zostać poddana refleksji i tą refleksją wzmocniona. Jak to niegdyś powiedział twórca psychologii indywidualnej Alfred Adler: Podążaj za sercem, ale nie zapomnij przy tym zabrać rozumu. A gdy już będzie z nami rozum, to działajmy. Bo jesteśmy sprawczy.

Po drugie: nadzieja na co?
Nadzieja naiwna to nadzieja na to, że wszystko będzie idealnie, tak jak trzeba. Że ludzie swoją mądrością, odwagą i dobrocią spowodują, że na Ziemi będzie idealnie, jak w raju. W wersji neoliberalnej czy postmodernistycznej będzie to nadzieja na beztroskę, szczęśliwość, wieczną młodość, w której nic nie muszę, wszystko mogę. W wersji konserwatywnej będzie to nadzieja, że zniknie cały ten ponowoczesny chaos i wrócą stare (jakoby) dobre czasy. Wbrew pozorom takie nadzieje wcale nie są rzadkie, jakby się mogło wydawać. Bo nadzieja na ostateczne pokonanie zła wcale nie jest obca tym z nas, którzy walczą w imię zacnych i szlachetnych idei. Widzimy zło dookoła i angażujemy się, by to zło pokonać. Kłopot pojawia się wtedy, gdy okazuje się, że zło wcale nie zamierza się poddać. Może jeden mecz wygramy albo w jednej bitwie okażemy się zwycięzcy. Ale przecież ten turniej, ta wojna (wojna ze złem) nie ma końca. Zło może zmieniać swą postać, swój wygląd. Złe czyny raz są autorstwa jednej osoby, ale gdy ta osoba przestanie działać, pojawi się ktoś inny czyniący zło. Nie będzie już pana…, to pojawi się pan… (W tym momencie, jak się domyślam, każdy z Państwa w owe trzy kropki wpisuje nazwisko swojego antyulubieńca). Zło może się różnie i zmiennie przejawiać, ale jego nowe odsłony i nowi realizatorzy pojawiają się bez końca.

Czy z tego ma wynikać, że nie warto walczyć ze złem albo można tracić nadzieję? Jestem głęboko przekonany, że fakt istnienia i rozprzestrzeniania się zła nie jest, nie może być powodem, by tracić nadzieję. Wynika jednak z tego konkluzja: nasza nadzieja nie może być naiwna, oparta na iluzji pt. „Zbudujemy raj na ziemi”. Albo: „Jeśli pokonamy tych złoczyńców, to raz na zawsze będzie dobrze” (nawiasem mówiąc, tak właśnie wysławiane idee i obietnice prowadzą wcześniej czy później do totalitaryzmu).

Tak więc, jeśli nadzieja ma być dojrzała, to nie powinna być nastawiona na doraźny sukces, lecz ma ona dbać o to, by iść drogą sensowną, zbudowaną na wartościach. Nasze nastawienie nie ma celować w ostateczny, całkowity i pełny sukces, lecz ma w swojej istocie być drogą. Drogą, na której nie należy oczekiwać mety (chyba że uznamy, iż metą jest koniec naszego życia, ale przecież wtedy inni dalej będą szli i starali się o to, by przybywało dobra). Takie spojrzenie jest chyba trudniejsze, bo gdy nie ma bezpośrednich i szybkich zewnętrznych nagród za sukces, to łatwo o frustrację i zniechęcenie. To jest rzeczywiście trudniejsze, bo – jak przekornie pisze Czesław Miłosz w wierszu „Powrót do Krakowa w roku 1880”:

Czyli trwa ziemia, każdą drobną sprawą
I żywotami nie do odwrócenia.
A dla mnie z tego ulga. Wygrywać? Przegrywać?
Po co, jeśli o nas i tak świat zapomni.

A więc nie dla wygrywania potrzebna jest nam energia nadziei, lecz dla podążania dobrą drogą. A skoro Miłosz swym wierszem zaprosił nas do Krakowa, to jeszcze przypomnę żart rysunkowy krakowianina Andrzeja Mleczki. Przewrotną ilustracją idei niekończącej się drogi jest taki oto obrazek: wyobraźmy sobie bezkresną pustynię, piasek gdzie okiem sięgnąć i drogowskaz: „Horyzont – 5 km”. Być może (to już mój komentarz) ten drogowskaz należy stale mieć przy sobie. I się na niego godzić: godnie i pogodnie.

Skąd zło?
Z powyższych rozważań nieuchronnie wyłania się problem zła. Bo nasze nadzieje są związane z wyobrażeniem, że można pokonać, a przynajmniej starać się pokonać zło. A przecież na jedno z najważniejszych pytań filozoficznych „skąd zło?” nie mamy jednoznacznej odpowiedzi (być może teolodzy odwołaliby się tu do sytuacji, w której wąż okazał się skutecznym kusicielem; ewolucjoniści wskazywaliby na zjawisko przetrwania najsilniejszych; a psycholodzy zwracaliby uwagę na traumy wczesnodziecięce). W każdym razie musimy uznać tajemnicę zła. Zło to tajemnica. Także tajemnica bytu ludzkiego.

Można tu jednak postawić pytanie prowokacyjne i ryzykowne: nie „skąd zło?”, lecz: „po co zło?”. Na tak postawiony problem zła można odpowiedzieć: zło jest po to, byśmy na zło odpowiadali czynami dobrymi. I idąc dalej: odpowiadanie na zło to nasza odpowiedzialność. Ale to nie jest przecież gra słów. To jest nieprzypadkowe połączenie: odpowiedzialność polega na aktywnym odpowiadaniu na zło.

Stawia to przed nami niezwykle trudne zadanie: „zło dobrem zwyciężaj”.
Czy to jest w ogóle możliwe? Być może, jeśli nasza nadzieja nie ma być naiwna ani bierna, ani nastawiona na sukces doraźny, to właśnie ta idea jest tu najbardziej adekwatna. Takie osoby jak Mahatma Gandhi, Martin Luther King czy Nelson Mandela swoim życiem pokazują, że ta wersja nie musi być utopią. A także gdańska historia, ta najnowsza, i jej bohaterowie, pokazują, że to jest możliwe. A miejsce, w którym teraz się znajdujemy, także nam o tym przypomina.

Zakończenie
Jeśli zatem słowo „nadzieja” będziemy rozumieć jako oczekiwanie, że będzie się coś dobrego „działo”, to naszym zadaniem jest określenie, co my możemy zrobić, żeby się DOBRZE DZIAŁO. A w każdym razie: lepiej działo. I nie ma to oznaczać modnego ostatnio, chociaż w innym kontekście, minimalizmu. Ma oznaczać, że nadzieja nie ma być płocha ani naiwna. Ma być dojrzała. Trwała. Odważna. Odróżniająca dobro od zła. Na przekór wszelkim trudnościom.
A skoro żyjemy jeszcze w oparach życzeń noworocznych, to – na zakończenie – pozwolę sobie życzenia „By ten Nowy Rok przyniósł nam nadzieję” zamienić na „Byśmy my Nowemu Rokowi przynieśli nadzieję”.

 

  • Cytat
    Czesław Miłosz, Powrót do Krakowa w roku 1880 [w:] Czesław Miłosz, Wiersze wszystkie. Wydanie uzupełnione, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018, s. 838.