Spisaliśmy kilka osobistych wspomnień przewodników po wystawie stałej ECS, współautorów naszej wolności, które szczególnie ujęły słuchaczy. Dwa grudnie – pod tym hasłem odbyło się sześć subiektywnych spacerów (14–15 grudnia 2024). Każdy z przewodników poprowadził grupę ścieżką swoich wspomnień z Grudnia ’70 i Grudnia ‘81.
Spacery subiektywne – które organizujemy zawsze w czerwcu, sierpniu i grudniu oraz przy okazji innych jubileuszy i wydarzeń – cieszą się wielką popularnością. Przewodnikami są świadkowie i uczestnicy ważnych wydarzeń z polskiej historii. Każdy z nich oprowadza ścieżką swoich wspomnień, co sprawia, że nie ma dwóch takich samych spacerów.
Napromieniowany
Seweryn Blumsztajn, dziennikarz, wielokrotnie był zatrzymywany i pozbawiany wolności za rozpowszechnianie niewygodnych dla władzy informacji, np. o śmiertelnym pobiciu Stanisława Pyjasa (1977). Współpracował z Agencją Prasową „Solidarność”. W chwili wprowadzenia stanu wojennego przebywał we Francji, gdzie spotykał się z przedstawicielami tamtejszych związków zawodowych.
Podczas spaceru wspominał czasy, gdy członkowie Komitetu Obrony Robotników zaczęli podawać w podziemnej prasie swoje namiary, adresy i telefony, żeby skrzywdzeni przez władzę mogli łatwo nawiązać z nimi kontakt.
– Oprócz realnie poszkodowanych zaczęło się do nas zgłaszać mnóstwo, no powiedzmy uczciwie, wariatów. Właściwie to wariatów było więcej niż poszkodowanych, bo do tych drugich tak naprawdę to docierało się inaczej. A Kuroń każdego podejmował, zawsze cierpliwie wysłuchiwał, chciał każdemu pomóc, aż do przesady – opowiadał Seweryn Blumsztajn. – Raz zgłosił się do nas facet, który utrzymywał, że jest napromieniowywany. Pomyślałem oczywiście: kolejny wariat, ale z jakiegoś powodu do niego pojechaliśmy. Okazało się, że sąsiad celowo podtruwa go gazem, bo chce go wykurzyć z mieszkania.





Nos do autorów
Mirosław Chojecki jest producentem filmowym, wydawcą, drukarzem. W opozycji działał jeszcze przed powstaniem Solidarności.
– Komitet Obrony Robotników wszyscy kojarzą z ulotkami, zbiórkami pieniędzy. Mało kto wie, że myśmy organizowali też bardzo praktyczne rzeczy. Dzisiaj mamy, proszę państwa, ciepło z kaloryferów, ale kiedyś powszechne było, że aby mieć ciepło, trzeba napalić w piecu węglem. Taka samotna kobieta z czwórką dzieci nie miała jak tego węgla do pieca naładować, jak jej męża do paki wsadzili. No to organizowaliśmy chłopaków, co przyjdą i ten węgiel do pieca naładują – opowiadał.
W 1977 roku Mirosław Chojecki znalazł się w gronie założycieli pierwszego polskiego wydawnictwa publikującego w kraju poza cenzurą, wówczas największego w drugim obiegu – Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWa. „Od nas samych zależy los wolnego słowa w Polsce” – głosiło jej hasło.
– My Miłosza wydawaliśmy na wiele lat przed tym, jak dostał Nobla. I takich autorów mieliśmy więcej, to znaczy takich, którzy dostali później Nobla, już po tym, jak ich publikowaliśmy. To m.in. również Günter Grass. Nie pamiętam już wszystkich nazwisk, ale w naszym katalogu znalazło się łącznie siedmiu takich autorów. Można powiedzieć, że mieliśmy do tego nosa – opowiadał opozycyjny drukarz, wspominając, jak uczestniczył w uroczystości wręczenia Nagrody Nobla Miłoszowi. – Zamieniłem w pewnym momencie słowo drukowane na obraz, film. Zrozumiałem, że obraz znaczy więcej. Czy nie miałem racji? Spójrzcie państwo, każdy dziś z państwa ma telefon, w którym codziennie ogląda różne filmy, filmiki i z niego czerpie informacje. Dziś, po latach, czuję się bardziej filmowcem niż wydawcą.
Stan wojenny zastał Mirosława Chojeckiego w Paryżu, gdzie organizował transporty pomocy dla opozycji w kraju.






Nawet na Saharze zabrakłoby piasku
Henryk Majewski przez wiele lat zajmował się gromadzeniem i rozpowszechnianiem informacji o masakrze na Wybrzeżu w Grudniu ’70 – spisywał wywiady, organizował wystawy. Sam brał wtedy udział w demonstracjach ulicznych.
– Przekonanie, że panował podział między robotnikami i studentami, które pokutuje do dziś, to przede wszystkim robota ówczesnej propagandy. Oni chcieli, żeby tak było, i chcieli, żeby ludzie myśleli, że tak jest – mówił Henryk Majewski. – Jak w marcu w 1968 roku zgarniano tłum wiecujący pod politechniką, okazywało się, że ponad połowa to młodzi stoczniowcy z Gdańska i Gdyni, bo ci młodzi stoczniowcy i studenci czuli wtedy to samo.
Wspominał również budowę pomnika Poległych Stoczniowców 1970 w Gdańsku.
– Z tym pomnikiem było mnóstwo problemów formalnych, na różne sposoby chcieli to uwalić, była mowa, że będzie szpecić, że za wysoki. Ale stoczniowcy, można powiedzieć, walnęli pięścią w stół. Będzie właśnie taki. Tak wielki. Z krzyżami.
W stanie wojennym Henryk Majewski prowadził aktywną działalność konspiracyjną, m.in. tworzył bazę numerów rejestracyjnych samochodów funkcjonariuszy SB za co na kilka miesięcy został pozbawiony wolności.
– Komunizm to taki ustrój, że gdyby ustanowić go na Saharze, to zabrakłoby piasku – nie ma wątpliwości Henryk Majewski.






Gospodarka centralnie sterowana
Stanisław Grzyb w grudniu 1970 roku pracował w Stoczni Gdańskiej. Uczestniczył w manifestacjach ulicznych. Sześć lat później, za udział w kolejnym strajku i dopominanie się upamiętnienia ofiar Grudnia ’70, został zwolniony i objęty wieloletnim zakazem pracy na Wybrzeżu. Później był członkiem Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców 1970.
– Otóż władza przyłożyła rękę do budowy pomnika – opowiadał Stanisław Grzyb. – Tak przyłożyła, żeby wcale nie powstał. Skierowano nas do jednej huty, w Siemianowicach bodajże. Bo widzicie, takich wielkich arkuszy blachy jak potrzebowaliśmy, nie można było sobie ot tak po prostu gdzieś kupić. No i skierowano nas do tej konkretnej huty, że stamtąd dostaniemy. Przyjeżdżamy z drugiego końca kraju, a tam nam mówią: nie możemy tego zamówienia zrealizować. Okazuje się, że huta nieczynna, jakieś grube prace trwają, piece rozmontowane. Mam wierzyć, że o tym nie wiedzieli? Proszę państwa, gospodarka była w tym czasie sterowana centralnie. O wszystkim wiedzieli. Specjalnie takie coś zrobili, żeby wszystko opóźnić. Tak to widzę.




Spieprzyli mi to
Stanisław Gierada jest artystą rzeźbiarzem. Przez wiele lat kierował Pracownią Rekonstrukcji Rzeźby na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Zaprojektował wiele rzeźb sakralnych i pomników, m.in. Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni (1980), ku czci Polaków pomordowanych na Syberii w Norylsku (1966) i płytę nagrobną Arkadiusza „Arama” Rybickiego (2011).
Podczas spaceru dzielił się wspomnieniami dotyczącymi właśnie gdyńskiego pomnika ofiar Grudnia ’70, pomnika rzec można dokumentalnego. Pierwowzorem siódemki było bowiem bezwładne ciało robotnika ze Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni – Adama Gotnera wspartego na ramionach robotników znoszących go spod ostrzału, ranionego serią sześciu pocisków z karabinu, gdy rankiem 17 grudnia 1970 roku szedł do pracy.
– Na dzień przed zaplanowanym odsłonięciem pomnika pojawiła się ekipa filmowa. Chcą nagrać materiał, że niby do ostatnich chwil, w pocie czoła, trwają prace, żeby zdążyć przed zaplanowaną ceremonią. No, tylko że nie trwają, wszystko jest już gotowe. Oni nieco rozczarowani, że co teraz? – opowiadał prof. Stanisław Gierada. – No i tych paru robotników, co tam się kręcili, zapytali, czy nie można by tak coś, chociaż na potrzebę kamery…? No dobrze. Co ci robotnicy mieli zrobić? Wzięli szlifierki i zaczęli szlifować te blachy, które szlifowania absolutnie nie potrzebowały. Były ładne i proste, muszą mi państwo wierzyć. I co się stało? Od tego pokazowego szlifowania blachy się tak nagrzały, że w efekcie się rozdęły i w wielu miejscach pofalowały. Takie są do dziś. No spieprzyli mi to. Po dziś dzień nie mogę odżałować.




Pokolenie niezwykle szczęśliwe
Krzysztof Król, mając zaledwie 16 lat, współpracował z Jackiem Kuroniem i Janem Lityńskim, kolportując publikacje Komitetu Obrony Robotników w warszawskim liceum. Był współzałożycielem Uczniowskiego Ruchu Odnowy. Przez wiele lat angażował się w niezależną działalność wydawniczą i publicystyczną.
– Zaangażowanie w opozycję uczy sprawczości. Niemal każdy z nas potrafił napisać ulotkę, przepisać, wydrukować, rozrzucić, a następnie to wszystko odsiedzieć w więzieniu – mówi. – Osiemnaście miesięcy w areszcie było szkołą życia i ćwiczeniem charakteru. Później niewiele rzeczy jest w stanie człowieka zaskoczyć czy przestraszyć.
W 1981 roku Krzysztof Król dołączył do Konfederacji Polski Niepodległej (KPN).
– Nasze pokolenie miało niezwykłe szczęście. Wiele poprzednich ponosiło ofiary, walczyło, a nie było im dane zwyciężyć. Po odzyskaniu niepodległości, przystąpieniu do Unii Europejskiej, byciu częścią Zachodu, mam poczucie, że spełniły się najważniejsze marzenia, jakie miałem jako młody człowiek.




